Była sobie dachówka...
Była...Bo musieli ją zdjąć i przebić łaty. Na zdjęciach nie widać, ale było nierówno, odstawała jedna od drugiej... co tu dużo pisać TOTALNY NIEWYPAŁ!!!
Szkoda że tak późno się zorientowaliśmy. Pewnie dlatego że mieliśmy ważne sprawy na głowie-rodzina się powiększyła. Ale od czego ma się męża inżyniera... patrzył, oglądał, ba nawet obejrzał inny dach pokryty tą samą dachówką i stwierdził że do bani (w końcu na coś się przydał...)
Daliśmy sygnał, że nam się to nie podoba, wezwaliśmy kierownika budowy (wprawdzie znajomy majstra, ale fuszerki nie przepuści).
W piątek 23 VII zdjęli dachówkę i od poniedziałku podwykonawca zaczął od nowa:
Mam tylko nadzieję, że uda mi się dopilnować żeby było jak należy, bo zostałam z tym sama z dwójką dzieci (a ślubny w delegacji).
Tymczasem pochwalę się kominami:
A na koniec dziesiejszego wpisu dodam jeszcze zdjecie mojego najważniejszego
"nabytku" - PAULINKI!!!: